niedziela, 3 marca 2013

3. Mała blondyneczka, ciągle z szerokim uśmiechem na twarzy wpatrywała się w szybę, jakby kogoś oczekiwała.


       Stanęłam na schodach i popatrzyłam w górę. Ten ogromny budynek liczył około 10 pięter. Przerażała mnie nie tylko wysokość, ale także sama specyfika tego miejsca, która była dla mnie trudna do zniesienia. Wzięłam parę głębokich oddechów i niepewnie chwyciłam za klamkę. Otwarłam drzwi i chwiejnym krokiem weszłam do środka. Rozglądałam się dookoła siebie i zaczął przeszywać mnie strach. Na twarzach ludzi przechodzących obok mnie i leżących na korytarzach malował się ból i cierpienie. Jednak w ich oczach można było zauważyć silną wolę walki. Momentalnie poczułam coś dziwnego w sercu. Czułam jak ktoś je obejmuje niewidzialną ręką i zapala iskierkę, powodującą ciepło. Potrząsnęłam głową w celu dojścia do siebie. Weszłam do windy i nacisnęłam guzik z cyfrą 6. Nie wiem jaki to był oddział, ale coś w środku mówiło mi, że to jest to, że właśnie tam znajdę to, czego szukam.
Drzwi się otwarły. Moim oczom ukazał się biały pusty korytarz. Nie było tam ani jednej żywej duszy. Kompletna cisza, która drażniła moje uszy. Zrobiłam parę kroków do przodu. Zauważyłam, że po prawej i lewej stronie znajdują się salki. Powolnym i chwiejnym krokiem posuwałam się do przodu. Dokładnie się wszystkiemu przyglądałam. W pierwszej salce leżała śliczna błękitnooka blondyneczka, która miała może 5 lat. Była tam zupełnie sama, jednak na jej twarzyczce widniał przepiękny uśmiech. Dziewczynka spojrzała się na mnie spod swoich bajecznych błękitnych oczek i pomachała mi. Początkowo nie wiedziałam co zrobić. Jednak odwzajemniłam uśmiech i także jej pomachałam. Zamknęłam oczy. Zobaczyłam siebie. Pięciolatkę, która siedziała sama w przedszkolu w oczekiwaniu, na któregoś z rodziców. Czułam się wtedy podobnie jak ta dziewczynka- samotnie, ale w odróżnieniu do niej na mojej twarzy widniał smutek. Dokładnie pamiętam te chwile.
Przeszłam dalej. W salce obok leżała również długowłosa blondynka. Mogła być w moim wieku bądź trochę młodsza. W odróżnieniu od poprzedniczki ta znajdowała się, jak wywnioskowałam w otoczeniu rodziny. Wyglądała na bardzo szczęśliwą. Widząc ją w takim stanie zrobiło mi się ciepło na sercu. Uśmiechnęłam się do siebie i przeszłam dalej. Zauważyłam chłopaka, który leżał nieruchomo wpatrzony w okno. Był sam. Gołym okiem było widać, że czuje się samotny, porzucony i bardzo nieszczęśliwy. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek. Czekałam na jakikolwiek ruch. Doczekałam się jedynie mrugnięcia okiem, nic poza tym.
Ruszyłam dalej, gdy ktoś na mnie wpadł.
  - Przepraszam bardzo - spojrzałam na ów człowieka. Moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna o szarych oczach. Po jego stroju wywnioskowałam, że jest lekarzem.
  - To ja przepraszam. Nic pani nie jest? - również obdarzył mnie nieśmiałym spojrzeniem.
  - Wszystko w porządku. Przepraszam, czy pan jest ordynatorem tego oddziału? - spytałam niepewnie.
  - Tak, a o co chodzi?
  - Może ma pan chwilę czasu ? Wtedy wszystko panu wyjaśnię- zatrzepotałam rzęsami.
  - Za 15 minut mam konsultację, więc może przejdziemy do mojego gabinetu i tam porozmawiamy – gestem ręki wskazał mi drogę. Jego gabinet znajdował się na samym końcu korytarza. Otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.
  - Zapomniałem się przedstawić, jestem doktor Damon Salvatore – wyciągnął ku mnie rękę.
  - Erin Silver – uścisnęłam jego ciepłą dłoń.
  - Proszę usiąść – wskazał na krzesełko, ja w zamian uraczyłam go nieśmiałym uśmiechem. Nie powiem, był bardzo przystojny, ale nie przyszłam tu po to, aby podrywać lekarzy. Tym może zajmę się później.
  - Więc co panią do mnie sprowadza?
  - Chodzi o to, że biorę udział w konkursie, gdzie głównym tematem jest wolontariat. Długo myślałam nad tym co powinnam zrobić. Po zapisaniu wszystkich za i przeciw przyniosło mnie właśnie tutaj. No i chciałabym się zapytać czy jest to możliwe abym mogła przychodzić parę razy w tygodniu i zrealizować te zadanie?
  - A czy pani wie na jakim w ogóle jest oddziale?
  - No właśnie nie wiem. Coś mi mówiło, że to właśnie na te piętro mam przyjść, ale nie wiem gdzie dokładnie jestem.
  - Proszę pani, to jest oddział onkologiczny.
Po tych słowach zamarłam. Teraz już rozumiem dlaczego ten chłopak tak się zachowywał. Ale te dziewczyny... Przecież one miały na sobie wyrok śmierci, a mimo wszystko były takie szczęśliwe.
  - Przepraszam, wszystko w porządku? - lekarz przystanął obok mnie i lekko mną potrząsnął.
  - Tak, tak, tylko... te dziewczyny, ten chłopak... oni... - brakowało mi słów. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu poczułam się taka bezradna i bezsilna. To takie dołujące.
  - Tak, dziewczynki nie wyglądają na chore, ponieważ cały czas się śmieją i są szczęśliwe. Z chłopakiem jest gorzej – posmutniał.
  - To może jednak był zły pomysł żebym tutaj przychodziła – wstałam z krzesełka i podeszłam do drzwi.
  - Właściwie to jest dobry pomysł. Jak pewnie sama pani zauważyła, dziewczynka z pierwszej sali jest ciągle sama. Nikt jej nie odwiedza.
  - Nikt? - do moich oczu napłynęły łzy. -Przepraszam – szybko otarłam spływające kropelki.
  - Przecież ona jest taka mała, taka bezbronna. Gdzie są jej rodzice? Rodzina?
  - Ona jest z domu dziecka – spuścił głowę. Na wieść o tym posmutniałam jeszcze bardziej. Taka mała kruszynka mimo tego, że nie ma rodziców, wychowuje się w domu dziecka jest taka szczęśliwa i radosna. A ja? Ja żyję z matką, ale jak ją traktuje? Ile razy pomyślałam, że lepiej by było gdybym nie miała matki? Żałuję! Żałuję każdego złego słowa wypowiedzianego w stronę mamy. Bo tak właściwie to co ja bym zrobiła bez niej? Do kogo bym przychodziła ze szkoły? Do pustego domu? Na początku może i by mi to odpowiadało, ale co potem? Kto by się o mnie martwił? Kto pomimo mojego bardzo złego zachowania i kompletnego braku szacunku mówił każdego dnia, że mnie kocha? Jaka ja byłam głupia! Tylko dlaczego taka niewinna istotka mi to wszystko uświadomiła? Dlaczego sama nie potrafiłam do tego dojść?
  - A co zresztą ? Z tą blondynką i tym chłopakiem? - dodałam po dłuższej chwili.
  - Jak pewnie pani zauważyła, do Rebeki przychodzą rodzice. Jednak i tak odwiedzają ją dwa góra trzy razy w tygodniu. A chłopaka rodzice odwiedzają podobnie. Tylko on nie chce ich widzieć jak w sumie nikogo. Odkąd dowiedział się o swojej chorobie zamknął się w sobie i do nikogo się nie odzywa.
  - To może ja spróbuję? - zapytałam nieśmiało.
  - Spróbować zawsze można, ale przepraszam za szczerość, wątpię aby pani się udało.
  - Zobaczymy. Więc co ja mam dalej robić? To znaczy chodzi mi o to czy muszę mieć zgodę dyrektora na przychodzenie tu i robienie tego projektu?
  - Nie powinno być z tym żadnego problemu, ale dla pewności mogę iść i się zapytać.
  - Nie chcę robić kłopotu. Pewnie ma pan mało czasu.
  - To żaden kłopot. Bardzo się cieszę, że ktoś się zainteresował szczególnie tymi osobami. Więc będzie mi bardzo miło jeśli będę mógł się przyczynić do jakiejkolwiek pomocy.
  - A kiedy będę mogła przyjść się dowiedzieć czy moja propozycja została rozpatrzona pozytywnie?
  - Jutro około godziny 16 odpowiedź powinna już być.
  - Dziękuję panu bardzo. Będę tu jutro zaraz po zajęciach.
  - To do zobaczenia – perliście się uśmiechnął.
  - Do widzenia – odwzajemniłam uśmiech po czym wyszłam z gabinetu.
Ponownie przechodziłam tym korytarzem. Nic, a nic się nie zmieniło. Korytarze dalej puste. Chłopak dalej nieruchomo wpatrzony w okno, blondynka dalej szczęśliwie rozmawiała z rodzicami, a mała blondyneczka ciągle z szerokim uśmiechem na twarzy wpatrywała się w szybę jakby kogoś oczekiwała. Jednak pewne było, że nikt się tam nie zjawi, na pewno nie jej rodzice. Patrząc na nią miałam ochotę podejść i z całej siły ją przytulić. Ta mała kruszynka była moim zupełnym przeciwieństwem. Poważnie chora, osierocona, a taka szczęśliwa. Ja za to zdrowa, od 3 lat wychowywana tylko przez matkę, ale totalnie nieszczęśliwa. Jak to możliwe, że ja, już prawie 20-letnia kobieta tak się zachowuje? Kobieta, która mając tyle lat zachowuje się jakby miała rozum trzylatka. Wszystko miała gdzieś, wszystko wymuszała i z niczym ani z nikim się nie liczyła, zwłaszcza ze swoja mamą. Nie obchodziły ją uczucia innych. Egoistka! Muszę to zmienić, muszę! Muszę zacząć wszystko od nowa. Mam nadzieję, że mama mi to wszystko wybaczy. Ale przed tym muszę się gdzieś udać, gdzieś, gdzie już bardzo dawno nie byłam.

~~~
Podoba mi się. Jest bardzo smutny i przez kolejne parę rozdziałów będzie tak dalej. Ale musi być trochę smutno i źle, aby potem mogło być dobrze:)
Widzimy się za 3 tygodnie:)
Pozdrawiam;)

3 komentarze:

  1. Podoba mi się. Fakt, że jest bardzo smutny, ale lubię takie rozdziały. Czekam na następny. Pozdrawiam, Morgos <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest smutny, ale prawdziwy. Jestem pewna, że propozycja głównej bohaterki zostanie rozstrzygnięta pozytywnie i zastanawiam się co z tego wszystkiego wyniknie. Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O, podoba mi się. Trafiłam tutaj dzięki rejestrowi blogów i tak oto jestem.
    Rozdział bardzo mi się podobał. Masz racje - smutny. Pokazuje to, co dzieje się tuż pod naszym nosem. Smutne to, ale i jakże przerażające. Najbardziej chyba żal mi dziewczynki z domu dziecka. Musi jej być trudno radzić sobie w pojedynkę z chorobą. Nastoletni chłopak też mnie zastanawia, ale równocześnie wydusza ostatnie łzy. Naprawdę im współczuję. Ubawiło mnie imię lekarza - Damon Salvatore?! Kocham go i pamiętniki wampirów . ;) Ale sądzę, że tylko zapożyczyłaś jego wizerunek i nazwisko. ;)
    Pozdrawiam, dodaję do obserwowanych, Blode.

    wladcy-zywiolow

    OdpowiedzUsuń